sobota, 23 maja 2015

Rozdział XXIV

    Szybkim krokiem wbiegłem na ostatnie piętro jednego z wieżowców. Ja sam nigdy nie odważyłbym się tu zamieszkać, w każdej chwili bałbym się, że budynek ulegnie zawaleniu. Zawsze, gdy tu przychodzę próbuję to wytłumaczyć Elizabeth, lecz jak zwykle- ona wie lepiej. Nie ważne, że za dwa miesiące mają wyeksmitować wszystkich mieszkańców.. Jak mówi- czym bardziej absurdalne miejsce, tym mniejsza szansa, że ktoś ją tu odnajdzie. Ja sam nie do końca się z tym zgadzam, u mnie w domu byłaby równie bezpieczna. Niestety od dziecka wiem, że ja nie mam tu nic do gadania. Podniosłem dłoń by zapukać, lecz opuściłem ją widząc, że drzwi znowu nie są zamknięte. Jak można być jednocześnie tak ostrożnym i zarazem nieodpowiedzialnym? Uśmiechnąłem się, gdy przestępując przez drzwi nie usłyszałem tego irytującego skrzypienia. Wszedłem do kuchni i zobaczyłem rozczochraną kobietę, która stała w samym szlafroku parząc kawę. Zauważając mnie od razu się ożywiła, a ja pokręciłem głową. Na blacie stały już dwie zapełnione do połowy filiżanki. 
- Zawsze wiesz, kiedy przyjdę? - zapytałem 
- Och Zayn, nie obraź się, ale jesteś strasznie przewidywalny. - podkreśliła ostatnie słowo , a ja wywróciłem oczami. - Chodź tutaj, stęskniłam się za tobą!-powiedziała i zamknęła mnie w uścisku. Czując znajome ciepło znowu poczułem się jak mały chłopiec. 
Odsunąłem się i przysiadłem na krześle, czekając, aż kobieta wróci z łazienki. Ze starych ścian odchodził tynk, a ja tylko marzyłem, by te dwa miesiące minęły jak najszybciej. Słysząc gwizdanie czajnika zgasiłem go i oparłem się o blat. Nie wiem jak Elizabeth radziła sobie w takich warunkach, nie było tu ani zmywarki ani centralnego ogrzewania. Nalałem wrzącej wody do filiżanek i znów usadziłem się na swoim wcześniejszym miejscu. Po chwili kobieta wróciła posyłając mi uśmiech. Ciemne, kręcone włosy związała w koka, a z jej niebieskich oczu, mimo wszystkiemu co przeszła bił zadziwiający blask. Sam chciałbym być takim optymistą jakim jest ona, lecz niestety dla mnie świat maluje się w samych ciemnych barwach. Miała na sobie białą elegancką koszulę i czarne spodnie i.. jak zwykle wyglądała perfekcyjnie. Po piętnastu latach, nadal nie wyzbyła się starych zwyczajów. Żałuję, że nie mogę jej częściej odwiedzać, od zawsze dodawała mi otuchy, jej poczucie humoru i charakter, dają nadzieję, że może wszystko, jednak dobrze się skończy. Choćbym sam w to nie wierzył..

Przysiadła na krześle naprzeciwko mnie i spojrzała na mnie czujnym wzrokiem. Zaczęła badać moją twarz, lecz gdy zobaczyła, że najwyraźniej wszystko jest w porządku obdarzyła mnie szerokim uśmiechem. 
- Dawno cię tutaj nie było. - zauważyła - Czyżby pojawiły się jakieś nowe problemy? 
-Nie. Skądże, ale wiesz jak to jest - Caroline nie może wysiedzieć na miejscu. - Elizabeth zaśmiała się. - Nie chcę mówić po kim to ma.. 
- Ej! - walnęła mnie w ramię - Pamiętaj do kogo mówisz. - żartobliwie pogroziła mi palcem
- Och, tak, rzeczywiście. Przepraszam Waszą Wysokość. - skłoniłem się naśmiewając z kobiety. 
- Dobrze, wybaczam ci. A teraz mów! - rozkazała
- Nic większego się nie dzieje, Car jest na wycieczce, więc postanowiłem zrobić sobie wolne. - wzruszyłem ramionami - Nic jej nie grozi. - dodałem widząc zaniepokojony wyraz twarzy kobiety. - Pojechał za nią ten jej Harry... Pamiętam co mi mówiłaś, ale i tak nie uważam, że nie jest on dla dobrym towarzyszem. Przez niego tylko za bardzo kręci się wokół tej całej sprawy. Jest strasznie podobna do ciebie, już się boję, co zrobi, gdy się o wszystkim dowie. 
- Czy ona..
- Nie, na razie nie. I nie wygląda na to by miała w najbliższym czasie do tego jakąkolwiek sposobność. Co innego z Reb, rośnie nam mała zdolniacha. - pokręciłem ze śmiechem głową. 
- Naprawdę? - mało brakowało, a Elizabeth wylądowała by na podłodze. Szczęście roznosiło ją od środka.
- Tak. Obawiam się, że niedługo będzie mogła zająć moje miejsce, w końcu jest w tym tysiąc razy lepsza. Co ja mogę? Najwyżej pojeździć za Car, gdyby doszło co do czego, to nawet nie mógłbym..
- Zayn. - kobieta chwyciła mnie za dłoń. - Jesteś świetny, nie możesz tak o tym myśleć. Sam dobrze wiesz, że gdybyś tylko chciał, mógłbyś..
- Nie. - wyrwałem się i wstałem od stołu. Czy każda nasz rozmowa musiała się kończyć na tym samym? - Słyszałem już o tym tysiąc razy, to nie moja wina tak, tak bla bla.. Gdyby nie ja, coś takiego nigdy by się nie stało! 
- Przecież wiesz, że..
- Tak, wiem! I dlatego go znajdę, a wtedy.. - uśmiechnąłem się kiwając głową. 

~*~

Drzwi z hukiem uderzyły o ceglaną ścianę.  Znużony podniosłem wzrok. Od dwóch miesięcy dwa razy dziennie dzieje się to samo. Zwykła rutyna, a do tego chyba się przeziębiłem. Dziwne, że nastąpiło to dopiero teraz. Wyciągnąłem dłoń, wiedząc, że zaraz pojawi się w niej talerz z czymś, czego nawet nie można nazwać śniadaniem. Zrozumiałem, że coś nie gra, gdy moja dłoń po chwili nadal bezwładnie wisiała z powietrzu. Odchyliłem głowę do góry, próbując dostrzec choć najmniejszy ślad na to, że nie jestem tutaj sam. Odkąd tu ślęczę ani razu, nikt nie przekroczył progu celi, a ja sam po trzech próbach ucieczki zrozumiałem, że to bezsensu. Ojciec miał rację, a ja jak kompletny idiota wpadłem w ich sidła. Podskoczyłem, gdy przed moimi oczami pojawił się jasny błysk pochodni. Nade mną pochylał się młody mężczyzna, którego nigdy wcześniej nie miałem okazji spotkać. Czarne jak smoła włosy opadały mu na twarz, a on sam patrzył na mnie zimnym wzrokiem. Poczułem się nieswojo i przybliżyłem jeszcze bliżej ściany. Tyle lat nie czułem strachu, lecz w tym miejscu znowu dał o sobie znać. Głośno opadł koło mnie patrząc jakbym był nic nie wartym śmieciem. 
- Za dwa dni. Po otwarciu drzwi. Masz pięć minut. - wychrypiał ciężkim głosem, a po moim ciele przeszły ciarki. 
- Będę na obrzeżach miasta. Spróbuj mnie nie znaleźć, a.. - pochylił się i wyciągnął zza paska coś, czego nigdy nie miałem okazji oglądać. Postawił pochodnię i skierował przedmiot w jej kierunku. Zaśmiał się sucho. Nastąpił głośny huk, a ja nie wiedząc co się dzieje, schowałem głowę w ramionach. 
- Trzymaj się. - poklepał mnie mocno po plecach - Wisisz mi przysługę. - jego oczy rozjaśniły się w blasku, a po chwili on sam znikł w ciemnościach. 

Ja wiedziałem jedno, uwolnię się, a potem dokończę to co sprawiło, że znalazłem się w ogóle w tym miejscu. To będzie ich koniec.


_______________________________________________________________

Hejka naklejka, jak się podoba rozdział? Jakieś podejrzenia?? 

2 komentarze:

  1. Piszesz to opowiadanie w taki sposób, że jest bardzo tajemnicze
    Myślę, że Elizabeth to matka Caro i poprosiła Malika, by miał oko na Caroline
    Może Rebecka jest siostrą Caro?? Hmmmm
    Pozdrawiam i życzę weny @Mrs_Hazza94

    OdpowiedzUsuń
  2. Świetny rozdział
    Wszystko owiane szeroką tajemnicą
    @angelharry99

    OdpowiedzUsuń